Dzisiaj wracam do rodzimej strefy czasowej. Angielska pogoda krzyżuje końcowe plany turystyczne związane z nawiedzeniem ciekawego punktu widokowego (panoramę Liverpoolu najlepiej podziwiać ze szczytu katedry anglikańskiej przy ulicy Hope Street, skąd w całej okazałości można zobaczyć to miasto wraz z lejkowatym ujściem rzeki Mersey, powstałym w wyniku działania pływów morskich). Pozostaje więc rzut oka z lotu ptaka, a w wyobrażni szczyt budynku Royal Liver Building z Liver Bird (posąg nieistniejącego w rzeczywistości ptaka), który jest symbolem miasta oraz... inne przestrzenie i szczyty.
Jeszcze zaglądam do "Dziennika" Remigiusza Grzeli i jak zwykle zachwycam się jego treścią, formą, głębią. Relacja z czytania książki Kazimierza Kutza "Piąta strona świata" spowodowała, że zapragnęłam ją kupić natychmiast po wylądowaniu w kraju. I to czytanie nie będzie czekać, chociaż cały przyszły tydzień pod znakiem przeróżnych, ważnych zajęć.
Od jutra obowiązki domowe a od poniedziałku zawodowe i społeczne: szkoleniowa rada pedagogiczna, spotkanie z radą rodziców, zarząd SDB przed walnym zgromadzeniem zaplanowanym na 12 marca. O! Jak to cudnie brzmi. Marzec. Wiosna. Doczekaliśmy się i oto jest. Wczoraj pochylałam się nisko, podziwiałam, robiłam w Blackpool w Parku Stanleya wiośnie zdjęcia, co widać na załączonym obrazku:)
Postanowiliśmy także popracować ostro wraz z Jackiem Golonką i naszymi młodymi artystami nad realizacją tegorocznego projektu z zakresu kultury. I nic tak nie uskrzydla jak wspólny zapał, konstruktywne działanie. Dobrze jest wspierać młodzież. Dobrze wesprzeć kulturę. I dobrze wierzyć w jasną gwiazdę. Niech więc się dalej dzieje...
Komentarze:
Brak komentarzy